Welcome to Copperfield! Wjeżdżacie do miasta wirtuozów stolarki, mistrzyń ciasta z wiśniami i zachwycających daglezji.
W pozornie sennym miasteczku stojącym hartem ducha i siłą drwalskich mięśni powstaje Jeffrey Waters. Z prowincjonalnych lasów trafia na pierwsze strony gazet i do kartotek FBI. Jego istnienie i nagła popularność budzą gorące emocje w amerykańskim społeczeństwie, a do matecznika Watersa zjeżdżają dziennikarze z całego kraju, ciekawscy fani i uduchowieni wyznawcy drzew. Szukają jego korzeni, za wszelką cenę starając się dociec, kim tak naprawdę jest on i jego stwórca oraz co to znaczy dla przyszłości świata. Ale to przecież Ameryka, sny się tu spełniają, a niewiarygodne historie stają się rzeczywistością.
Condoleezza Rice, pełniąca funkcję sekretarza stanu za prezydentury George’a W. Busha, stwierdziła swego czasu, iż Stany Zjednoczone Ameryki nie potrzebują żadnych ukierunkowanych administracyjnie narzędzi tzw. soft power, a to z tej prostej przyczyny, że jej kraj posiada Hollywood. Przedmiotowa teza już wielokrotnie była podważana, i to całkiem skutecznie, trudno jednak zaprzeczyć, że miliardy osób na całym świecie snuje marzenia na wzór tych wykreowanych przez Fabrykę Snów. Niewątpliwym tego dowodem jest
„Prawdziwa historia Jeffreya Watersa i jego ojców”.
Lektura pierwszych kilkudziesięciu stron przedmiotowej powieści może stanowić wyzwanie dla niejednego czytelnika. Gdy jednak upora się on z owym brzemieniem, szybko odkryje, iż w istocie trudno mu oderwać się od lektury, która tyleż go niepokoi, co jednocześnie fascynuje, sugeruje Wielką Tajemnicę, traktuje jednak o szarej codzienności.
Doświadczeniem formacyjnym dla autora niewątpliwie były seanse
„Miasteczka Twin Peaks”, albowiem atmosfera Copperfield i jego mieszkańców jako żywo nasuwa na myśl skojarzenia ze słynnym obrazem niedawno zmarłego
Davida Lyncha. Książka niewątpliwie jednak jest dziełem ze wszech miar suwerennym, którego jakości mogłyby pozazdrościć osoby zmagające się z
„produktem” pióra Marka Frosta.
Wprawny czytelnik jednak szybko spostrzeże, iż nie ma do czynienia z utworem autora amerykańskiego bądź doświadczającego Ameryki na co dzień, lecz o Ameryce rozmyślającego, przez Amerykę ukształtowanego i – przynajmniej czasami – ku Ameryce wzdychającego. Nie jest to wada, nie należy w tym upatrywać też zalety, taki po prostu jest fakt.
Zdobywając się na pewien dystans wobec groteskowej absurdalności wątku tytułowego Jeffreya Watersa – jakkolwiek całkiem zabawnego – nietrudno dostrzec, że mamy do czynienia ze swego rodzaju sagą rodzinną, dość współczesną w zakresie konstrukcji i konceptu, lecz ujmującą i wzbudzającą całkiem uniwersalne i ponadczasowe uczucia oraz emocje.
|
Autor: Klemens
|
|
|