Od bitwy pod Corrinem i zwycięstwa ludzi nad myślącymi maszynami minęło nieco ponad osiemdziesiąt lat. Nowe Imperium już okrzepło, skupiwszy kilkanaście tysięcy światów, ale to nadal pełen fermentu okres. Wciąż żywa jest nienawiść do zaawansowanych technologii, którą wykorzystuje rosnący w siłę ruch butlerian, któremu przewodzi Manford Torondo, okaleczony następca Rayny Butler. W takiej niespokojnej atmosferze powstają i usiłują się umocnić najważniejsze szkoły: mentaci, Akademia Suka, mistrzowie miecza z Ginaza i - przede wszystkim - zgromadzenie żeńskie. To ostatnie może wywrzeć znaczący wpływ na przyszłe losy Imperium, ale - od początku targane wewnętrznymi konfliktami - musi walczyć zawzięcie o przetrwanie, zwłaszcza że szybko wychodzi na jaw, iż podwładne Matki Wielebnej Raquelli Berto-Anirul wykorzystują w swoim programie eugenicznym zakazane komputery...
Przed niespełna piętnastoma laty zakończyłem swoje obcowanie z próbami
dodatkowego rozwinięcia – a nade wszystko zmonetyzowania – cyklu o „Diunie” wykoncypowanego przez
Franka Herberta, który bez cienia przesady można zaliczyć do absolutnego kanonu literatury sci-fi i jednego z jej szczytowych osiągnięć. Niestety próbom podejmowane przez
Juniora (wraz ze wsparciem
Kevina J. Andersona) jakością bardzo daleko do pierwotnej serii, w związku z czym postanowiłem nie dawać im kolejnych szans, wychodząc z założenia, iż tych była już dostateczna liczba. Gdy jednak dotarły do mnie wieści, że jeden z owych podcykli ma stanowić punkt wyjścia dla serialu szykowanego przez jednego z gigantów streakingu, biorąc pod uwagę powodzenie
ekranizacji choćby takiego Fallouta, uznałem, iż być może się myliłem, a przynajmniej każdy ma prawo do rozwoju. Czy lektura
„Zgromadzenia żeńskiego z Diuny” uprawnia ku tego rodzaju poglądowi?
Nie odświeżałem sobie pamięci z
„Bitwą pod Corrinem”, co z perspektywy lektury omawianej pozycji można by rozpatrywać w kategoriach błędu, lecz nie czułem się z tego tytułu specjalnie zakłopotany. Akcja rzeczonej powieści rozgrywa się bowiem około stulecie po wydarzeniach przedstawionych we wspomnianej książce, uznałem więc, iż pewne luki w pamięci czy wręcz jej przeinaczenia będą nawet w pewnym stopniu zwiększały immersję podczas lektury. I choć odwołani do przeszłości pojawiały się co i rusz, to trudno było je traktować w kategoriach dotkliwych, albowiem autorzy co i rusz śpieszyli na odsiecz – niczym w klasycznych brazylijskich telenowelach co i rusz mogłem uświadczyć stosownych przypomnień i wyjaśnień.
Wbrew tytułowi omawianej pozycji nie traktuje ona bynajmniej wyłącznie na przodkiniach Bene Gesserit (ta ostatnia nazwa ani razu nie pojawia się na kartach powieści i nie ma najmniejszych wątpliwości, że jest to zabieg ze wszech miar zamierzony), przeciwnie, czytelnik uświadczy tak naprawdę opowieści o powstaniu kolejnych i kolejnych istotnych aktorów właściwej
„Diuny” – a więc także mentatów, Akademii Suka, Gildii itp. itd. Pomysł nawet to może i ciekawy, a z pewnością stanowiący dobry punkt wyjścia dla prozy właściwej choćby dla
George’a R.R. Martina.
Zachwycając się prozą
Franka Herberta nie należy jednak jej (ani żadnej innej) rozważać „na klęczkach”, świat wykreowany przez autora cechuje się bowiem daleko posuniętą spójnością, lecz na uwadze należy mieć również fakt, iż niektóre wątki i pomysły mogły stanowić z jego strony formę „listków figowych”, przysłaniających ubóstwo niektórych założeń, przydatnych w określonym miejscu fabuły. Jednakże ich próba wyposażenia w rzeczywistą treść mogłaby już wymagać pęsety i skalpela wirtuoza, tymczasem niestety proza omawianej pozycji ku takiej nie predestynuje.
Wspominałem o
Martinie? Cóż, intrygi
„Zgromadzenie żeńskie z Diuny” cechują się prostotą i przewidywalnością, która rozbawiłaby setnie Tyriona Lannistera, zaś uraziłyby dumę jego ojca. Autorzy zdają się zbyt szybko zmierzać ku mecie, zbyt wyrazisty wyznaczając ku niej kurs. Nie to jednak, żeby dana książka stanowiła jakiekolwiek zwieńczenie – tak naprawdę otwiera nową serię.
Niestety, w moim przypadku raczej trudno liczyć na recenzję kontynuacji, albowiem zwyczajnie nie jestem nimi zainteresowany. Autorzy może wykazują się nieco większym wyczuciem i pomysłowością niźli to miało miejsce w przypadku opowieści o dżihadzie butleriańskim, lecz wciąż nie jest to poziom, jaki powinien być właściwy dla książek traktujących Arrakis i jej uniwersum.
|
Autor: Klemens
|
|
|