Film Ridley’a Scotta zrobił wiele dobrego dla zwiększenia chociażby pobieżnego zainteresowania historią starożytnego Rzymu, lecz zarazem wiele złego dla zgodności wyobrażeń przeciętnego zjadacza popcornu z rzeczywistą wiedzą. Biorąc jednak pod uwagę wyniki box-office’u i skalę przychodów osiąganych przez owo dziełko, jak też generalnie pozytywne opinie krytyków, nie lada zdziwienie budzi fakt, iż na sequel przyszło nam czekać ponad dwie dekady.
„Gladiator II” nawiązuje do pierwowzoru nie tylko tytułem i zamysłem, lecz również historią. Zaniepokojonych jednak szarganiem świętości pragnę uspokoić -
Russell Crowe, tzn. Maximus Decimus Meridius pozostaje martwy, widzów nie czeka wątpliwa przyjemność jego zmartwychwstania jak to miało miejsce chociażby przy okazji przeklinanej do dzisiaj przez fanów drugiej odsłony serii
„Nieśmiertelnego”. Choć jeśli zaliczacie się do niewielkiej mniejszości pragnącej bardziej alegorycznej wymowy zakończenia filmu z 2000 roku, to pozostaje Wam pozostać nieutulonymi w żalu.
Inna rzecz, że owa fabuła wzbudza pewne wątpliwości. O ile historia Maximusa mogła się jawić co prawda jako szyta grubymi nićmi i dość przewidywalna, tym niemniej frajda towarzysząca poszczególnym scenom batalistycznym była w stanie stłumić utyskiwania co bardziej wymagającej widowni (o historykach nie wspominając). W przypadku „dwójki” łatwo jednak o wrażenie, iż granica psychologicznego prawdopodobieństwa i zwykłego zdrowego rozsądku została przekroczona.
Nietrudno o odniesienie wrażenia, iż druga odsłona była tworzona pod hasłem „więcej tego wszystkiego, za co widzowie pokochali pierwszą część”. Film więc już – podobnie jak było w przypadku „jedynki” – otwiera scena batalistyczna z udziałem dwóch armii, lecz jeszcze bardziej spektakularna, bo przedstawiająca szturm przeprowadzany bezpośrednio z morza na wzniesioną bezpośrednio na nabrzeżu cytadelę. Później zaś mamy do czynienia z walkami z wściekłymi naczelnymi (dosłownie) czy choćby kolejną quasi-wodną utarczką, tym razem już na wypełnionym wodą Koloseum. I czy wspominałem o opancerzonym nosorożcu?
Sęk w tym, iż miast się bać czy choćby emocjonować co bardziej skłonny do refleksji kinoman zaczyna odczuwać zwykłe rozbawienie, patos przechodzi bowiem w przesadę, ta zaś już może stanowić źródło kpiny. Fani historii dostrzegą ziarna prawdy w opowieści, załamią jednak ręce nad skalą jej wypaczenia.
Z pewnością filmowi trudno postawić jakieś większe zarzuty pod względem warsztatowym. Więcej niż satysfakcjonująco radzi sobie ze swoją rolą debiutujący w blockbusterach
Paul Pescal, a i tak show zdaje mu się kraść
Denzel Washington. Efekty robią wrażenie realizmu nieprzesyconego CGI, choć nieraz towarzyszyły mi odczucia, iż prezentowany świat jest zanadto czysty, sterylny. Irytować może tylko maniera przesyconego zblazowania, właściwa ostatnimi czasy również i dla szeregu innych twórców.
„Gladiator II” nie jest filmem wybitnym, choć z pewnością miliony osób będą zadowolone z seansu, a i marketingowcy z przyjemnością będą patrzyli na słupki. Mam jednak wrażenie, iż obraz ten stanowi nade wszystko niewykorzystaną szansę na opowiedzenie poważniejszej historii – za dużo w nim słów o honorze i chwale, za mało zaś o tym, na czym Rzym zbudowano.
|
Autor: Klemens
|
|
|