Cyberpunk 2077 z pewnością był jednym z największych wydarzeń branży z przełomu 2019 i 2020 roku. Niestety z pewnością w przyszłości będzie on wymieniany w ambiwalentnych kategoriach – tytułu fantastycznie przybliżające rzeczone realia, lecz jednocześnie uginającego się od błędów i zwykłych niedoróbek, jak też zwykłych zawiedzionych nadziei. CD Projekt rzucił się na ratunek zszarganej na własne życzenie renomy własnej oraz wykorzystanej marki, środkiem ku temu jest zaś m.in. serial anime o podtytule Edgerunner. Czy udanym?
Akcja tego stosunkowo niedługiego (dziesięć odcinków krótszych niż pół godziny) cyklu rozgrywa się w doskonale znanym wszystkim graczom mieście Night City (bo niby gdzie indziej?), w okresie zbieżnym temu prezentowanemu w znanej wszem i wobec grze (choć z pewnych detali można wywnioskować, iż odrobinę wcześniej) – ulice są więc wypełnione znanymi pojazdami, na ulicach i biznesowych parkietach dominują zaś walki między gangami i korporacjami.
Fabuła serialu opiera się na wyświechtanym do bólu motywie „od zera do bohatera”, przy czym główna postać, jak to często bywa, jest nastolatkiem, wkraczającym tyleż w dorosłość, co i uczącym się (brutalnego) świata jako takiego.
Głównym bohaterem cyklu jest jednak zresztą same uniwersum, brudne i odstręczające niczym ulice Gotham City, różniące się jednak od lokum Batmana swą neonową kolorystyką i kalifornijskim klimaterm. Można jednak rzec, iż ludzkość pozostaje niezmienna, i to powimo faktu daleko posuniętej jej robotyzacji wskutek różnorakich implantów.
Całość cechuje się daleko posuniętym artyzmem i eklektyzmem, sięgnięto więc do japońskich źródeł gatunku, które zostały nieco podlane okcydentalnym egzystencjalizmem, jak też eklektyzmem wspólczesności (są też i wątki polskie!), uniwersalnym humanizmem i pulpowością. Trochę tylko szkoda, że tak lekko potraktowano wątki o charakterze hard sci-fi, nieco odrealniając opowieść.
Cyberpunk: Edgerunners to propozycja zdecydowanie interesująca, choć raczej nie dla każdego. Zostanie ona z pewnością doceniona przez tych widzów, którzy nie porzucili produkcji
CDPR po jej pierwszych błędach, a i nie wątpię, że dla wielu innych osób okaże się zachętą, by do owego dzieła wrócić, jeśli nie sięgnąć po nie po raz pierwszy.